Ministerstwo Infrastruktury rozważa przywrócenie kompetencji ustawiania fotoradarów przez samorządy. Czy będzie to powrót do przeszłości? Czy damy samorządom narzędzie wyciągając wnioski sprzed 10 lat?
PRZEDWYBORCZA HUCPA
W sierpniu 2015 roku Sejm odebrał samorządom prawo do kontroli prędkości przez straże gminne. „Krzysztof Tchórzewski z PiS powiedział, że w sprawie zabrania straży fotoradarów podczas prac w komisji panowała ogólna zgoda. – Nie było nawet głosowania, bo nikt nie był przeciw – powiedział wiceprzewodniczący komisji infrastruktury.” [Polskie Radio 24] Zamiast wyeliminować błędy systemu, wylano dziecko z kąpielą. Głównym argumentem podnoszonym przez posła Macieja Banaszka z SLD, autora projektu, był Raport NIK. „Raport Najwyższej Izby Kontroli wyraźnie pokazuje, że straż miejska przestała być miejską, a stała się strażą samochodową” – mówi Maciej Banaszak w 2015 roku. [money.pl]
BRD24.pl, za Instytut Transportu Samochodowego, szybko podał, że przedwyborcza hucpa z 2015 roku przyniosła wzrost ofiar wypadków o blisko 50% w miejscach, gdzie fotoradarami zarządzały samorządy.
MASZYNKA BUDŻETOWA
Najpoważniejszym zarzutem wobec systemów fotoradarowych, że służą do łatania deficytów budżetów gmin. Fotoradary ustawiano w śmietnikach. Dochodu by jednak nie było, gdyby kierowcy dostosowali prędkość do obowiązującej na drodze, przy której ustawiono fotoradar. Fotoradary były jedynym legalnym narzędziem w ręku wójta by zapewnić choć poczucie bezpieczeństwa mieszkańcom gminy. Wójt nie miał wpływu na funkcjonowanie drogi powiatowej, wojewódzkiej czy krajowej, która przecinała miejscowość na pół niczym rzeka. Pojazdy sunęły tranzytem przez małe miejscowości, tymczasem mieszkańcy próbowali realizować swoje potrzeby życiowe biegnącej próbując przedostać się z domu do szkoły, z gminy do sklepu, z kościoła na pocztę, ale nie mogli. Rzeka pojazdów jadących przez miejscowość nie zwalniała, może redukowała prędkość z 90 do 70, ale i tak przejść nie dało się. Ludzie zaczęli słać listy, wójt interweniował w powiecie u komendanta, ten wykpiwał się brakiem sprzętu i ludzi. Padło więc na fotoradar. Aby wyeliminować efekt kangura [nagłe przyspieszenie po ominięciu fotoradaru] i utrzymać pożądaną prędkości ustawiano znak D51 na początku wsi, fotoradar zaś na końcu.
To co przeszkadzało wszystkim ówczesnym, nawet top urzędom, to że mandaty z fotoradarów docierały w 3 tygodnie do zarejestrowania wykroczenia do wszystkich – dziennikarzy, polityków, posłów, urzędników, sędziów, prokuratorów.
WARSZAWA
Przywołany wyżej raport Najwyższa Izba Kontroli nie nakazywał odebrania gminom uprawnień do kontroli prędkości, lecz wskazywał na konieczność wyeliminowania patologii. Warszawa była bardzo dobrym przykładem, jak systemy fotoradarów przynosił poprawę bezpieczeństwa tam, gdzie je ustawiano. Pierwszy system, który stanął na skrzyżowaniu Sikorskiego i Sobieskiego, zwrócił się w 4 miesiące, jednakże po roku działania przychód z systemu nie przekraczał 10.000 zł miesięcznie. Po 18 miesiącach nie tylko wyeliminowano wypadki, ale i kolizje. Skrzyżowanie stało się przejezdne, wyeliminowano zdarzenia drogowe do 0. Drugim przykładem jest aleja Komisji Edukacji Narodowej. Aleja wolna od wypadków ze skutkiem śmiertelnym przez 7 lat. Po wymianie nawierzchni w 2015 roku kierowcy przyspieszyli. W ciągu pół roku zginęło 3 pieszych. Prezydent zarządziła kaskadowy pomiar prędkości. Mimo znaków D51, pierwsze strzały przyniosły pomiar 117 km/h! Ostatnie pomiary grudniowe, tuż przed oddaniem systemów Inspekcji Transportu Drogowego, przyniosły wyniki rzędu 56 km/h.
POLACY BOJĄ SIĘ PIRATÓW
Jak ważne jest bezpieczeństwo drogowe dla mieszkańców gmin świadczą budżety obywatelskie. Okazało się, że mieszkańcy nie chcą karmników, ławeczek, czy huśtawek, lecz przejść dla pieszych, sygnalizacji, dróg rowerowych. Seria spektakularnych wypadków z 2024 roku wywołała problem braku realnej kontroli prędkości przez samorządy, zwłaszcza miasta na prawach powiatu, Warszawa, która zarządza praktycznie wszystkimi drogami w mieście poza S2, S8 i S79. Wypadki na Woronicza, na Trasie Łazienkowskiej, wcześniej na moście i wiadukcie Poniatowskiego wyrazie pokazały, że Zarząd Dróg Miejskich nie ma innych narzędzi oddziaływania na kierowców jak progi spowalaniające czy zawężanie drogi. Ale i to nie gwarantuje, że nie natrafimy na kogoś bez uprawnień.
Tezę tą potwierdzają badania opublikowane przez [Rzeczpospolitą], a pytanie było proste: „jakich przestępstw obawiają się Polacy?”. „Zdecydowanie najwięcej osób wskazało na niebezpiecznie jeżdżących kierowców (41,4 proc.), włamania (23,5 proc.) oraz agresję ze strony osób nietrzeźwych (21 proc.) i zaczepki przez agresywną młodzież (19,6 proc.) Z drugiej strony zmniejszył się odsetek osób obawiających się pobicia, kradzieży samochodu lub roweru.”
PANIE MINISTRZE DO DZIEŁA
Oczywiście, że nie możemy powielić błędów sprzed 10 lat. Trzeba wyraźnie określić, czego nie będzie wolno, co będzie wolno, czyj dochód, na co ma być przeznaczony. Nie możemy też czekać na kolejną rozpierduchę jak Perettiego w Krakowie czy Ż. w Warszawie. Samorządy potrzebują narzędzi do kontroli prędkości by nie rozkładać bezradnie rąk. W Krakowie czy w Warszawie mogą przynajmniej próg zamontować, tam gdzie chcą, bo mogą. Ale w takich mieście jak Pruszków, gdzie Prezydent zarządza tylko drogami gminnymi, nie ma wpływu ani na drogi krajowe ani na drogi wojewódzkie ani na drogi powiatowe, a mieszkańcy giną, jak dziewczynka ze szkoły nr 2. Samorząd może co najwyżej prosić Policję, ITD o interwencję, nie ma wpływu na harmonogram pracy Wydziałów Ruchu Drogowego. Tymczasem mieszkańcy oczekują poprawy bezpieczeństwa od włodarzy gmin.
Także Panie Ministrze Dariusz Klimczak do dzieła. Na 423 głosujących w 2015 roku tylko 18 było przeciw. Ale z tych 18, 10 to posłowie PSL… Wtedy, w połowie 1. Dekady BRD doszło do hucpy. Mamy już drugą połowę 2. Dekady BRD, pora ją naprawić. Pomożemy!
