Jestem zdegustowany postawą Warsaw Rising Museum (Muzeum Powstania Warszawskiego). Wizyta w MPW była jednym z elementów półkolonii rowerowych w zeszłym tygodniu. Muzeum odmówiło nam przewodnika z uwagi na wiek dzieci (10-12). Wyjaśniono nam na miejscu, muzeum programowo nie kieruje oferty do dzieci poniżej 12 lat. Dlaczego? – Co oni z tego zrozumieją? – usłyszałem w biurze. – O czym ten przewodnik ma mówić do tych dzieci, o rzezi Woli? – kontynuowała pani z biura. – Jeżeli macie tylko taką ofertę, to rzeczywiście nic nie rozumieją – burknąłem. Wyjaśniono mi, że to rodziców rolą jest wyjaśnić dzieciom, co widzą. I nawet jeśli rodzice zamówią przewodnika, to przewodnik mówi do dorosłych nie do dzieci.
Jeżeli nie potrafimy mówić dzieciom o powstaniu w dobie wojny, kiedy widzą jej efekt w postaci nowego kolegi w ławce, to youtuberzy będą dla nich autorytetami wiedzy historycznej, jakich bzdur by nie opowiadali, a dzieci to chłoną, że Putin, Rosja, wojna. Instytucja programowo odpowiedzialna o mówieniu o wojnie nie potrafi mówić do dzieci. – Powagi! – słyszeliśmy od przewodników, którzy oprowadzali inne wycieczki, kiedy dzieci „biegały kanałami” w muzeum.
W kontraście obyło się zwiedzanie Stadionu Legii. Przewodnik ujrzał grupę docelową, zmienił formułę zwiedzania. Dzieci chłonęły każde jego słowo. Pokazał, która szafkę zniszczył Ronaldo i gdzie stał autokar, w którym Ronaldo płakał: – O, widzicie tę plamę? – rzucił do dzieci – tu wsiąknęły jego łzy. Kiedy opowiedziałem mu, jak potraktowało nas MPW rzucił: „dzieci należy traktować tak samo poważnie, jak dorosłych, a może bardziej”.
Dość sporym ryzykiem było zamówienie wizyty w Centrum Folkloru Polskiego „Karolin”. Większości z nas folklor kojarzy się z rzępoleniem na ręcznie struganych flecikach i skrzypkach przez leciwych grajków. Zaskoczenie: nowoczesna formuła, przewodniczka wiedziała do kogo mówi, zaprowadziła nas do sal, które mogły jej zdaniem zainteresować dzieci. I zadziałało. Kiedy jeszcze pozwoliła im siedzieć na podłodze, było całkiem na luzie. Nie żądała powagi, lecz atencji, jasno określiła reguły – słuchawki, kiedy skończę mówić. Bo! Nie chodzi, aby nie było reguł. Sporym zaskoczeniem była wizyta w Ośrodku Edukacyjno-Muzealnym „Baza Torfy” Niepozorna, jednoizbowa placówka okazała się jedną z ciekawszych, również dzięki postawie przewodnika. Dzieci dowiedziały się, że sympatyczny bociek wcina polskie kurczaki, że jeleń to nie sarna, skąd bielik czerpie wodę skoro jej nie pije, zweryfikował wyobrażenie żmii. Nawet nie przyszło im do głowy opuścić izbę przed końcem zwiedzania.
Muzeum Powstania Warszawskiego stało się prekursorem dla innych placówek budowanych od nowa, modernizowanych. Wydaje mi się, że podejście, jakie towarzyszyło Andrzejowi Urbańskiemu, jak zainteresować dzieci historią, co zrobić, aby młode pokolenie chciało słuchać o Powstaniu, uleciało z biegiem czasu funkcjonowania, wciąż obleganego muzeum. Muzeum zwróciło nam środki.
Za mali na muzeum
Proszę śledź i polub nas: