MERLIN MONROE UND KINDER. POLITYKA ROWEROWA: NIEMCY.

Politykę rowerową danego kraju rozpoznaje się nie po infrastrukturze dużych miast, lecz tam na dole. Jadąc z Warszawy do Paryża widziałem 5 polityk w praktyce. Dziś Niemcy. Rozwiązania niemieckiej infrastruktury rowerowej najbardziej przypadły mi do gustu na całej trasie rajdu.

Do Niemiec wjechałem przez Kostrzyn nad Odrą. Etap Gorzów – Berlin był jednym z najdłuższych na trasie Rajdu „De Varsovie a Paris”. Wytyczając trasę w domu szukałem drogi prostej, jak najkrótszej, bo licznik wskazywał minimum 140 km jednego dnia. Azymutem była droga 1, typu Bundesstraße, prowadząca od Kostrzyna przez Berlin do Akwizgranu. Niecały kilometr pojawiła się droga dla rowerów wyraźnie oddzielona od głównego ruchu „jedynki”. Wydawać się mogło, że będzie tak aż do Holandii. Nie. Wytyczając trasę z Gorzowa do Berlina nie mogłem znaleźć drogi dla rowerów między Seelow a Elisenhof. Myślałem, że to błąd Google Maps. Skoro droga dla rowerów wiodła do Seelow i za Elisenhof, to co, po drodze nic nie ma? Okazało się, że rzeczywiście nie ma. Musiałem szyć trasę na bieżąco. Wytyczając trasę myślałem po polsku. Nie będę jechać drogą wojewódzką razem z samochodami, bo będzie to niebezpieczne dla mnie, będę przeszkadzać innym.

Na sobie sprawdziłem sposób doboru trasy przez Google Maps. Algorytm obliczający trasę opiera się na „drogi rowerowe”, „wydzielone pasy”, „drogi przyjazne rowerzystom” i „resztę”, potem wskazuje „najszybsza”, „mniej wzniesień” – wybór należy do mnie. Polskie myślenie kosztowało mnie przejazd przez niemieckie chaszcze, pocięły mnie niemieckie komary. Droga, owszem, była. Ale im dalej tym węższa, czułem się jak Alicja w Krainie Czarów, która musiała znaleźć wśród zarośli furtkę do ogrodu. Mózg podpowiadał za nawigację „zawróć jeśli to możliwe”, ambicja pchała dalej. I tak pocięty, ubłocony wyjechałem z lasu. Na polanę pełną koni, droga szutrowa, ośrodek jeździecki.

Nie był to jedyny figiel Google Maps. Przed Hanowerem jechałem przez las. Droga ubita, cisza jak makiem zasiał. Mapa podpowiada za 1 km skręć w lewo, za 500 metrów, za 200, już. Tutaj? Naprawdę tutaj? Patrzę w lewo, po układzie drzew można było domniemać, że kiedyś droga tu była. Ale trwa wysoka po pas. Skręt był, 2 kilometry dalej, w nowym śladzie szlaku.

MERLIN MONROE UND KINDER

I tu niespodzianka. Tempo 30. Na szutrze? Owszem. Niemcy na potęgę stosują strefy „tempo 30”. Wszędzie! W każdej wiosce, w każdym miasteczku, i – jak tutaj – zgodnie z dyrektywą: „tam, gdzie mogą przebywać ludzie”. Kto chciałby jechać szybciej tu? Na tym szutrze? Oni nie wiedzą kto, stawiają tempo 30, co jest jednocześnie informacją dla kierowcy „wjeżdżasz do strefy uczęszczanej przez pieszych”. Kierowca zwalnia. Proste?

W tempo 30, w małych miastach, nie wytycza się dróg rowerowych odseparowanych. Wszechobecny znak „Merlin Monroe und Kinder” z tabliczką roweru pod spodem. Piesi i rowerzyści poruszają się wspólną płaszczyzną, co nie jest wyjątkiem od reguły. Drogi rowerowe łączą gminy, wioski. Poza obszarem zabudowanym drogi dla rowerów są, jak to jest już widoczne w Polsce, wydzielone z pola lub lasu przylegającego do drogi głównej. Asfaltowe, dwukierunkowe – szerokie na 2,5 metra góra, jednokierunkowe do metra szerokości. Drogi te są współdzielone w ruchem pieszych. I nikt się na to nie oburza. Piesi idą, biegają, rowerzyści jadą.

Berlin znam. Nie był dla mnie odkryciem, ale pierwszy raz przejechałem Berlin na rowerze od krańca do krańca. Tu drogi dla rowerów są wyraźnie oddzielone od ruchu kołowego i pieszego, w dowolny sposób – z jezdni, z chodnika, z trawnika. Tu musisz zapomnieć o zasadach, których nauczyłeś się przed Berlinem. Orientuj się, nie spiesz się – na szybko, na bieżąco uczysz się systemu dróg rowerowych i rozwiązań. By skręcić w lewo odbijasz w prawo by ustawić się na wprost do zmienianego kierunku ruchu. Dwie sygnalizacje, jedna dla rowerzysty jadącego na wprost, druga dla rowerzysty zmieniającego kierunek w lewo. Myśmy trafili w przeddzień finału EURO2024, trzeba więc wziąć poprawkę na liczbę ludzi i tłok w centrum miasta. Spaliśmy w Poczdamie, w Berlinie nie było noclegu poniżej 1000 zł za dobę.

DANKE

Z Poczdamu ruszyliśmy w dalszą drogę do Stendal przez Brandeburg. W niedzielę, jak okazało się miało znaczenie. Wróćmy na trasę poza Berlinem. Widać różnicę między wschodnim NRD, zachodnim NRD i RFN. Natomiast nie widać różnicy w zachowaniu kierowców wobec rowerzystów.

Niemieccy kierowcy nie spieszą się. Widzą i obserwują otoczenie, hamują w znacznej odległości od skrzyżowania by dojechać na resztkach prędkości. Wiedzą, że są dwie linie zatrzymania przed przejazdem dla rowerów, który jak Polsce towarzyszy przejściu dla pieszych i przed jezdnią drogi z pierwszeństwem. Polski kierowca celuje w tę drugą linię, na przejściu bądź przejeździe wytraca resztki prędkości, a rowerzysta na przejeździe czy pieszy na przejściu wciąż jest zaskoczeniem dla polskiego kierowcy. Prawdopodobnie nie raz złapaliście się na złudzeniu (w Polsce), że kierowca nie da rady zatrzymać się przed przejazdem, robi się ciepło, dłonie zaciskają się na manetkach hamulca.

Niemiecki kierowca czeka. 150 metrów, 200. Czeka wyjeżdżając z podporządkowanej, czeka na lewoskręcie, czeka skręcając w prawo. Na co? Aż przejadę. Za Brandenburg, skrzyżowanie podobne do skrzyżowania Świętokrzyskiej i Czackiego w Warszawie, tyle że droga rowerowa biegła w chodniku. Naprawdę z daleka, może jak na polskie myślenie, dostrzegłem białego kabrioleta dojeżdżającego do przejazdu. Przestałem kręcić myśląc, że przejedzie przede mną. Zatrzymał się przed przejazdem, stoi, siedzi wpatrzony w dal. Zgubił się? Szuka drogi? Stoi. Spojrzał na mnie, dopiero wtedy zorientowałem się, że czeka na mnie. Wjechałem na przejazd, zasalutowałem do kasku, rzuciłem krótkie „danke”. Czy musiałem dziękować? Nie. Ale uśmiech, który wywołało rzucone „dziękuję” w niedzielne popołudnie, był tego wart. I robiłem tak dalej. Zresztą robię to też w Polsce, próbując zmiękczyć antagonizm między kierowcami a rowerzystami.

Kiedy piesi idą nawą drogą rowerową wystarczy dzwonek by ustąpili z drogi, rzucasz krótkie acz wesołe „danke” w odpowiedzi słyszysz albo bitte sehr albo Entschuldigung. I? I uśmiech. Dziękujesz im, uśmiechają się. Przepraszają, uśmiechają się.

NIEDZIELA. 18.30.

Teraz coś dla Ryszarda Petru i zwolenników handlu w niedzielę. Jak wspomniałem, do Niemiec wjechaliśmy w sobotę, w niedzielę ruszyliśmy w trasę z Poczdamu do Stendal. Jak się okazało, miało to spore znaczenie. Jak to Polacy zrobiliśmy zakupy w Gorzowie. Bo taniej 😊 Gdyby nie te zapasy, to cienko byłoby z nami. Już w sobotę, w Niemczech zorientowaliśmy się, że supermarkety typu Lidl pracują do 18.00, w żadną niedzielę. Nie ma Żabek. W niedzielę mniejsze stacje benzynowe bez sklepu pracują w trybie automatycznym. Może zatankować określoną kwotowo ilość paliwa – za 20, 50, 100 euro. Musisz tę kwotę uiścić z góry. W Polsce stacja benzynowa jest deską ratunku, tu może stać się gwoździem do trumny. Restauracje, bary, kawiarnie działają od 12.00 do 20.00 albo od 14.00 do 22.00 albo 12-14 i 16-22. 8 godzin. Koniec. Mało która restauracja czy kawiarnia jest otwarta rano, w porze śniadania. Śniadania obsługują piekarnie, tam zjesz kanapkę, jajecznicę, parówki, rogala z kawą, na wynos, na miejscu do gazety.

Dojechaliśmy do Hotelu w Stendal. Hotel w centrum, skusił mnie ofertą restauracji hotelowej. Dojeżdżam, Tomek czeka jakiś czas, niepewność w oczach. Czy to na pewno tu? Nazwa się zgadza, adres. Chcieliśmy zdążyć na finał EURO2024. Myśleliśmy, że obejrzymy mecz w tamtejszej restauracji. Podchodzę do domofonu, wciskamy „Rezeption”, cisza. Obchodzimy hotel dookoła, znów pod domofon. Ciemno w środku, ale parking pełny. Sięgam po telefon, znajduję maila z potwierdzeniem rezerwacji, dzwonię na podany tam numer. Miła pani podała nam pin, otworzyły się drzwiczki schowka, tam czekały karty do pokoju. Następnego dnia (poniedziałek) pytamy, dlaczego nie było nikogo na recepcji. „Była niedziela, w niedzielę nie pracujemy. Rano ogarniamy pokoje, mamy na to 4 godziny.” „A restauracja? Był wczoraj finał EURO2024” – dopytuję. „Tak, restauracja była czynna do 20.00, finał był o 21.00.” Zdechł pies, koniec dyskusji.

Natomiast godziny funkcjonowania handlu i gastronomii obowiązują również w tygodniu. Etapy dzieliliśmy na odcinki. Wskazywałem Tomkowi, gdzie ma na mnie czekać. Przeważnie były to parkingi supermarketów. O 18.30, nawet w centrach miast, poza Berlinem, wszystko jest zamknięte. Na parkingach hula wiatr. Kończą pracę o 18.30 i koniec. Albo idą do domu albo idą na piwo do baru czynnego do 20.00.

PRZEJŚCIE SUGEROWANE. OBJAZD. PRZEJAZD.

To, co naprawdę mnie zdziwiło w Niemczech, to przejścia sugerowane. Ich wszechobecność! Są wszędzie, nawet na ulicach typu Świętokrzyska, Grzybowska, Królewska, czy Aleje Ujazdowskie. Proszę sobie przypomnieć obraz Alej Ujazdowskich, co kilkaset metrów przejście dla pieszych. U nas pełne oznakowanie, zebra, D6, azyl. Tam tylko azyl. Na całej długości ulicy. U nas pieszy wchodzący i przechodzący, kierowcy zatrzymują pojazdy. Tam nie. Pieszy czeka aż pojazdy z lewej przejadą, wchodzi na jezdnię, dochodzi do azylu. I czeka. Aż przejadą ci z prawej strony. Obraz matki z dzieckiem w wózku, która czekała na środku jezdni Charlottenstraße, na azylu, aż przejadą wszystkie samochodu utkwił mi w pamięci. Nikt nie zatrzymał się.

Nie ma znaczenia, czy to Berlin, czy Hanower, czy inna miejscowość, nikt nie zostawi rowerzysty samopas na remontowanym odcinku drogi. Wytycza się objazdy na rowerów albo poprzez skierowanie na drugą stronę jezdni albo skierowanie nawet przez osiedle łącznie z sygnalizacją wahadłową. Nie widzieliśmy tego nawet w Holandii.

Niemcy doszli do wniosku, że sygnał czerwony pulsacyjny wprowadza w błąd. Kierowcy uznawali go za ostrzeżenie, nie nakaz zatrzymania. Więc sygnał nadawany jest jak na skrzyżowaniu w sposób ciągły, gaśnie kiedy rogatki są na wpół podniesione.

STENDAL – JERCHEL

Wybór Stendal na metę 5. etapu nie był przypadkowy. W 1987 roku byłem tam na pierwszych koloniach, była to pierwsza podróż zagraniczna, pociągiem. Tam też wziąłem udział w pierwszej wycieczce rowerowej. Spaliśmy w pobliskim Jerchel. Były tam pawilony noclegowe przy lokalnej szkole. Podróż sentymentalna udała się połowicznie. Rozpoznałem skrzyżowanie prowadzące do wsi, ale teren ośrodka był ogrodzony i zamknięty. Udało nam się jednak potwierdzić, w rozmowie z lokalsami, że ten ośrodek był i rzeczywiście odbywały się tam kolonie dla dzieci.

RAJD

Rajd Rowerowy „De Varosovie a Paris!” to akcja powiązana z Igrzyskami Olimpijskimi, na rzecz dzieci. Cel główny: zbiórka środków na zakup 100 rowerów dla dzieci z domów dziecka, z domów zastępczych, z domów o niższym statusie materialnym. Cel pośredni: promocja turystyki rowerowej, zwrócenie uwagi na otyłość wśród dzieci i dorosłych, na temat bezpieczeństwa treningu rowerowego, promocja ruchu olimpijskiego. Przejechałem w ciągu 16 dni 1850 km. Od Brukseli towarzyszył mi syn Marceli. Nadal można wpłacać środki na zakup roweru. Gdzie wpłacać?

Fundacja „Drogi Mazowsza” | Nr konta: 90.1020.1055.0000.9902.0602.4709

Tytuł: „Darowizna rower De Varsovie a Paris”

Proszę śledź i polub nas:
Shopping Cart
Scroll to Top