W czwartek szkoła nr 4 w samym centrum. Dzieci ze zwartej zabudowy bloków typu komuszy klocek tonący w lipach, kasztanowcach, jakich wiele w Polsce. Wszędzie blisko, ratusz, sąd, kościół, policja. Deficyt miejsc parkingowych. Szkoła, taka tysiąclatka czekająca w kolejce na remont. W piątek „piątka” na samym końcu Pruszkowa, z okien szkoły widać pola, choć tych coraz mniej. Zabudowa „zagrodowa” i pola uprawne ustępują osiedlom niskich bloków i domów jednorodzinnych. To tam paliła się dziś sala weselna. Szkoła w nowoczesnej bryle, patio plac zabaw. Nowoczesne sale, krzesła, w każdej klasie rzutnik i ekran, nowoczesne pracownie. Niestety również zgubiono potencjał remontu. Brak paneli fotowoltaicznych, sale nieklimatyzowane. Szkoła sąsiaduje z ogromną placówką dla dzieci poniżej 6 lat. Oba obiekty jakby czekały na dzieci z nowych osiedli. Ulice z kostki Bauma, drogi dla pieszych i rowerów, skrzyżowania w większości równorzędne. No i wszędzie daleko, nawet Żabki nie ma.
Tu i tu „Akcja Agatka” zrobiła swoje. Dzieci mnie poznały, dzieci pamiętały lekcje z wiosny, ale i ja przypominałem ich sobie. Wtedy były pod koniec trzeciej klasy, pod koniec pewnego etapu edukacji, dziś na początku nowego. Odwiedziłem 9 klas w 2 dni. Były klasy, gdzie dzieci siedziały i słuchały. Były klasy z interakcją, była bardzo dobra wymiana zdań, pytania na poziomie kursu na prawo jazdy. Były też klasy „trudne”, gdzie trzeba było wznieść się na wyżyny intelektualne, umieć opowiedzieć innym językiem, aby w pewnym momencie złapać kontakt z dziećmi, mimo że poznały mnie. Był też taki Kuba, któremu trzeba było spojrzeć głęboko w oczy „Bo ja się chcę nauczyć wymuszać pierwszeństwo” – krzyczał na pół klasy. Z piersi mi się wyrwało: „jak się już nauczysz, to niech mama nie zapomni mi wysłać zaproszenia na Twój pogrzeb”. Może to i niepedagogiczne, ale dało 30 minut spokoju, które wykorzystały inne dzieci, czasu, którego nie zmarnowałem na reakcję na jego docinki.
Wiem, które dzieci mają kotki, psy, chomiki, które i gdzie było na wakacjach. Dzieci dużo widzą. Łącznie bajzlem, który fundują im ich rodzice na wjeździe do szkoły zatykając skrzyżowanie równorzędne, od którego prowadzi droga bez przejazdu pod same drzwi żłobka i szkoły, na końcu której urządzono parking z wyspą po środku, którą rodzice okrążają odwożąc swe pociechy do obu placówek. Dzieci są podwożone w różnej konfiguracji. Wysiadają na skrzyżowaniu, tuż za, przed, na przystanku, ale również w stylu prezydenckim – samochodem pod same wrota szkoły z otwarciem drzwi samochodu. Szkoła nawet wyznaczyła „strefę bez rodziców”, czyli za drzwiami szkoły, aby dzieci mogły same przebrać się albo ubrać.
Dzieci to widzą, ale nie protestują, wsiąkają.
W szkole nr 4 dostałem obiad. Ryż, dwie pałeczki kurczaka. I? Nie, kompociku nie było Sałatkę z owoców egzotycznych, jako surówkę do obiadu. Nie pomyślałbym, aby tak to zestawić. Okazało się, to było kurczak a’la Hawaii. Aby nie było, pyszny lekki obiad.
Proszę śledź i polub nas: