Olga Samsonowicz ujęła w środowym wydaniu „Wstajesz i Wiesz” w TVN24 (18.09), że „gdyby nie powódź, wypadek na Trasie Łazienkowskiej byłby tematem numer 1”. Ż złapany, mamy sukces!
Prezenterska informacji w programie porannym TVN24, Olga Samsonowicz odczytała informację dotyczącą listu gończego za Łukaszem Żakiem. Jak ustaliła Prokuratura Okręgowa w Warszawie to on prowadził pojazd, który zmiótł rodzinę jadącą do domu z dopiero co oddanej estakady Trasy Łazienkowskiej na wysokości Torwaru. Zginął na miejscu ojciec rodziny, który siedział z tyłu z dziećmi. Żona i owe dzieci trafiły do szpitala. Sprawcy wypadku i pijanym pasażerom auta sprawcy praktycznie nic nie stało się. Poza pasażerką, której stan określa się jako ciężki.
Mimo że każdy z nich miał nie mniej niż pół promila alkoholu we krwi, szybko otrzeźwieli. Otrzeźwieli na tyle by dać uciec sprawcy wypadku, by dać szansę śmierci pasażerki auta sprawcy, by zwalić na nią winę. W jakiś sposób ktoś zorientował się, że gapiami nie są. Trafili do aresztu. Jak podkreślił rzecznik prokurator „w tej sprawie prokuratorzy i policja spotkali się z wyjątkowym, bezwzględnym mataczeniem i poplecznictwem, które zmierzało do niezidentyfikowania sprawcy, a potem utrudnienia jego zatrzymania. […] Poszukiwany sprawca wypadku był wielokrotnie karany za jazdę pod wpływem alkoholu, kilkukrotnie za jazdę bez uprawnień, za oszustwa i posiadanie narkotyków. W zeszłym roku został orzeczony w stosunku do niego zakaz prowadzenia pojazdów mechanicznych.” – padło w dalszej części materiału, co wzburzyło prowadzącą Samsonowicz, i skłoniło do refleksji, którą przytoczyłem na samym początku.
WINA SYSTEMOWA
To już druga tego typu rozpierducha na warszawskich ulicach w ciągu miesiąca. W połowie sierpnia rozpędzone auto zmiata ludzi z przejścia i przystanku autobusowego na Woronicza, giną 2 osoby, 10 rannych. Policja szybko ustala, że kierujący miał już kiedyś zakaz prowadzenia pojazdu. I? I nic. System ma wyraźny problem z kierowcami pozbawionych uprawnień, system ich nie monitoruje. Podwyższyliśmy mandaty za jazdę pod wpływem alkoholu, za jazdę bez uprawnień, i nic. Ludzie, którzy powinni odstawić auto na 3 miesiące, do ponownego egzaminu, nadal jeżdżą po naszych drogach i sieją śmierć i kalectwo. Dlaczego system nie przygotował procedur, co zrobić z człowiekiem w wieku 26 lat skazanym piąty raz za to samo, by system odstawił go na boczny tor, na którym dokona się przewartościowania jego systemu wartości by szósty raz nie trafił już przed sąd. „Pacjent musi sam wyrazić zgodę na leczenie” mówi system. Zgoda, jeżeli jego choroba nie zagraża reszcie społeczeństwa. System naiwnie ufa, że ludzie poddadzą się samokontroli, że wyrok ich otrzeźwi. „Ufaj i kontroluj” powiedział jeden z dyktatorów. W przypadku Żaka i rodzina, i podwórko, i Policja wiedziała, że gość wyszedł poza system wartości i jest dla niego zagrożeniem. Nie tylko dlatego, że jeździł samochodem po pijanemu, ale również dlatego, że jego postawa imponowała chłopcom z podwórka, że wzbudzał respekt, że go „szanowano”, bo ten respekt wzbudzał. Mamy więc potencjalnych naśladowców.
Jak działa więc system? Policja, prokuratora, sąd jak zwykle skupi się jedynie na winie indywidualnej. Policja ustali „kto, gdzie, kiedy”, prokurator skieruje sprawę do sądu, sąd osądzi. Ani Policja ani Prokuratura ani Sąd nie pochyli się nad winą systemową. Wina systemowa to wina Państwa. Zaraz to Minister jest winny temu, że Żak dokonał rozpierduchy na Trasie Łazienkowskiej? Nie. Winny jest system, który dopuścił, że Żak wsiadł do auta mimo zakazu. Winny jest system, że zarządca drogi budując od nowa szerokie, długie, proste estakady Trasy Łazienkowskiej zignorował możliwość przekraczania prędkości i nie zdecydował się na kaskadowy system jej pomiaru jak na Moście Poniatowskiego. Zarządca ma przecież dowód, że system spełnił i spełnia swoją rolę. Skoro na wąskim Poniatoszczaku kierowcy gnali, czemu nie mieliby tego robić na Trasie Łazienkowskiej? Winny jest system, który pozwolił, że zarządca drogi mając ocenę audytu „0” nie zrobił z przejściem dla pieszych nic przez 7 lat. Przypomnę, że Warszawa dostała nominację do EU Urban Road Safety Award za przeprowadzenie audytu przejść dla pieszych. Z doniesień prasowych wynika, że 68 przejść dla pieszych widnieje jeszcze na indeksie do przebudowy. Jak to ujęto, Zarząd nie ma tylu sił i środków by te wszystkie przejścia dla pieszych przebudować jednocześnie. Tymczasem znalazły się siły i środki by wybudować most pieszo rowerowy za 120 mln zł, co pociągnęło za sobą konieczność budowy nowego przejścia dla pieszych przez Wisłostradę za kolejne miliony. Przebudowa Złotej z zasypaniem tunelu pod Marszałkowską to kolejne 49 mln zł. Za 170 baniek (nawet jeśli uznać za prawdę, że miasto nie ma mocy przerobowych by zaprojektować i przebudować 68 przejść dla pieszych jednocześnie) można było zlecić tę robotę na zewnątrz, studentom polskich politechnik, w ramach dyplomu, w ramach praktyk płatnych. Sam audyt przecież nie był prowadzony przez pracowników ZDM, był zlecony na zewnątrz. Winny jest również system, że który pozwala, aby zginęły 3 osoby na nowej drodze S7 przy próbie zepchnięcia auta na pas awaryjny. Mało kto jeździ z dozwoloną prędkością na trasie S7. Nowe kierownictwo Ministerstwa Infrastruktury dostrzegło już problem i zapowiedziało budowę systemów odcinkowych pomiarów prędkości. Dlaczego jednak nie stawiamy tych systemów razem z budową drogi szybkiego ruchu? Czy my naprawdę wierzymy, że kierowcy sami z siebie będą kontrolować prędkość? W to nie wierzą Niemcy, Francuzi, Szwedzi, Brytyjczycy. Ufaj i kontroluj.
SYSTEM TO LUDZIE
Ale zaraz, zaraz. Czy system to nie ludzie? Od lat powtarzamy, że główną przyczyną wypadków drogowych w Polsce nie jest nadmierna prędkość czy nietrzeźwi kierowcy, lecz ignorancja. Powszechna ignorancja. Ignorancja kierujących pojazdami – zasad, znaków, faktów, innych uczestników ruchu oraz ignorancja zarządzających ruchem – raportów, danych, doświadczenia, wyników, ekspertów, społeczeństwa. Jedni i drudzy są ulepieni z tej samej polskiej gliny. Co to znaczy? Ot, „co może się stać?”, „Bóg tak chciał”, „wypadek to przypadek”, „my z synowcem na czele i jakoś to będzie!”, „przecież nie chciał zabić”.
W 2022 roku wydawać się mogło, że wszystko jest na dobrej drodze, podwyższono stawki mandatów, stworzono system karania kierowców bez furtki. Tracisz prawo jazdy za punkty, nie ma cię na drodze przez 2 lata. Spadła liczba wypadków, zabitych, rannych. Efekt zaskoczył nawet pomysłodawców, minister Adamczyk odebrał PIN Award za osiągnięcia w poprawie bezpieczeństwa ruchu drogowego. I? Przyszedł poseł Polaczek i potargał całą reformę. Skoro już jest dobrze, możemy popuścić cugle dorabiając „furtkę” do systemu w postaci możliwości odrobienia punktów przez piratów drogowych przed utratą prawa jazdy. Kto za? Kto przeciw? Kto się wstrzymał? Nie widzę, nie słyszę, Sejm uchwalił. Sale WORD zapełniły się słuchaczami. Wszyscy powinni być zadowoleni. Tak samo było w 2015 roku. Pod wpływem wyborczego amoku, Sejm – trudno mówić o rządowej większości, bo praktycznie wszyscy byli za – odebrał strażom gminnym możliwość kontroli prędkości, a więc realnego narzędzia w rękach samorządów do jej kontroli na swoim terenie. Zamiast uszczelnić system, zamiast wyeliminować patologię stawiania fotoradarów w śmietnikach, wylano dziecko z kąpielą. Co tak naprawdę stało za tym? Skuteczność! Straże gminne, w tym warszawska, wysyłały zdjęcia do 40 dni od rejestracji wykroczenia. Kierowcy dostali wyraźny sygnał – jest wykroczenie, jest kara. Było to niezwykle wychowawcze, bo kara była niemalże natychmiastowa. Niestety „pocztówki” trafiały również do przedstawicieli systemu, sędziów, adwokatów, polityków, którzy zaczęli lobbować za zmianą reżimowego systemu.
Tak, zakup systemu fotoradarów szybko się zwracał, ale po pół roku przynosił najbardziej oczekiwany efekt. Najlepszym przykładem był system na skrzyżowaniu Sobieskiego i Witosa, który przyniósł nie tylko redukcję wypadków, ale i kolizji, skrzyżowanie stało się przejezdne, nikt go nie blokował. Po serii trzech wypadków śmiertelnych z udziałem pieszych w alei KEN miasto zdecydowało o kaskadowym pomiarze prędkości. Zdecydowało, bo mogło. Pierwsze strzały przyniosły pomiary prędkości zamiejskich – 117 km/h! W środku Ursynowa! Ostatnie pomiary, które Straż Miejska w Warszawie mogła dokonać przed zmianą przepisów, oscylowały w granicach 56 km/h. Nie pokazano Warszawy jako wzoru do naśladowania, lecz wrzucono do jednego wora z patologią i spuszczono Wisłą. Systemy stacjonarnych fotoradarów przekazano Gajadhurowi. Tylko ten nie miał mocy przerobowych. BRD24 szybko ustaliło, że maszyny skalibrowano do pomiarów 30+ ponad limit, bo nie nadążano z obróbką. Czemu? Z raportu Polskiej Izby Ubezpieczeń wynikło, że 93% kierowców regularnie przekracza limity prędkości, w tym 60% w obszarze zabudowanym o 20 km/h, reszta jeździ jeszcze szybciej. Z 22 milionów kierowców 20 musiałby dostać „pocztówkę”.
Powtarzamy to co wypadek. To nie jest tak, że kierowcy na Zachodzie Europy kochają Policję i ograniczenia prędkości. Żaden z kierowców nie nosi Mer Paryża za wprowadzenia stref „tempo 30”, tam też krzyczano, że przy 30 km/h nie da się jeździć, że silniki się zatrą. Zachód nie bazuje jednak na „pałce” i Opatrzności. Stosuje zasady psychologii transportu. Kierowcom dano coś w zamian. Zmieniono prawo pracy. Pracodawcy wiedzą, że ludzie mają domy, dzieci, zajęcia. W miarę możliwości wyeliminowano pośpiech, pracownik ma czas na dojazd do pracy, na odebranie dziecka z przedszkola, na wyjście do kina. Jeżeli dochodzi do wypadku, zbiera się komisja, która ocenia, radzi, eliminuje możliwość kolejnego wypadku w tym samym miejscu. Zredukowano liczbę pojazdów zachęcając mieszkańców do poruszania się rowerami, komunikacją publiczną cały rok. Im mniej pojazdów, tym mniej zdarzeń, im mniejsza prędkość, tym mniej ofiar. Pokazują to nawet polskie statystyki – największa liczba wypadków notowana jest w czerwcu, najniższa w listopadzie, mimo powszechnej opinii, że to właśnie 11 miesiąc roku jest najniebezpieczniejszym. Najwięcej wypadków notujemy w obszarze zabudowanym, najmniej poza obszarem. Ale! Blisko 70% ofiar to uczestnicy zdarzeń poza miastem. Wynika to z natężenia ruchu, wiosną otwieramy garaże, wsiadamy na motocykle, na rowery, w trasę ruszają ci, którzy zimą boją się jeździć. Ruszamy nie tylko do pracy i szkoły, ale na wycieczki, na działki. Jesienią chowamy te pojazdy, liczba podróży spada, wraz z nią liczba wypadków. Krzywa na chwilę rośnie w okolicy Wszystkich Świętych i Bożego Narodzenia.
Warszawa zatrudniła talizman w postaci Tomka Toszy. Jednakże, kiedy z dachu cieknie, nie podstawia się kieliszka do wódki, lecz wiadro. Nie urządza się wesela nim dachu nie naprawi się. Oczywiście, można przeczekać deszcz, można liczyć że wyjdzie słońce i osuszy, można wystawić twarz do słońca i zapomnieć w jego cieple o naprawie dachu. Aż przyjedzie kolejna burza. Czy naprawimy po niej dach, czy będziemy żyć od burzy do burzy? Jednym Toszą nie naprawimy Warszawy czy Polski. W Jaworznie udało się, bo Tosza miał zrozumienie i przyzwolenie swoich przełożonych. Mógł liczyć na ich wsparcie nawet wtedy, kiedy mieszkańcy szli na Toszę z widłami, jak na Shreka. Tosza nie bał się rozmawiać z mieszkańcami, spierać na argumenty, potem na fakty. Warszawa głosami radnych stołecznej większości postanowiła nie rozmawiać o bezpieczeństwie ruchu drogowego. Kanwą miał być wypadek z Trasy Łazienkowskiej.
Kiedy zorganizowano pierwszą edycję Budżetu Obywatelskiego, wyszło jak na dłoni, że Miasto nie rozumie potrzeb mieszkańców. Urzędnicy myśleli, że ludzie rzucą się na skwery, ławki, karmniki, psie sralniki, tymczasem były to przejścia dla pieszych, sygnalizacje. Warszawiacy pośrednio wskazali, że nie czują się bezpiecznie na warszawskich drogach. Wskazali priorytet. Czy ktoś inny w ten sposób to analizował? Na tym właśnie polega wina systemowa, na braku zrozumienia potrzeb ludzi żyjących w systemie przez ludzi reprezentujących system. To zostało wyartykułowane podczas posiedzenia sztabu kryzysowego, trzeba było kogoś spoza sztabu by uświadomić, że urzędnik gminy, która ucierpiała w powodzi, również może być ofiarą tej powodzi, i że jego niemoc nie wynika z indolencji, lecz z faktu, że sam potrzebuje pomocy, bo mimo, że jest przedstawicielem systemu, jest też mieszkańcem tejże gminy. Kiedy zatem człowiek reprezentujący system zrozumie, że ludzie żyjący w systemie nie czują się bezpiecznie na polskich drogach? Czy dopiero wtedy, kiedy sam stanie się ofiarą wypadku?
Przykład. Z 10 lat temu, do warszawskiego ZDM przyjechała grupa chińskich włodarzy zaproszonych przez Siemensa na wizytę studyjną. Mieli zobaczyć system zarządzania ruchem od kuchni. Podeszli do ekranu obsługującego odczyt z tunelu Wisłostrady. Przy każdym pasie ikona znaku ograniczenia prędkości. Patrzą, coś tam gaworzą po chińsku, wreszcie wydusili: „co to jest?” „Znak obowiązującej prędkości (50 km/h, znak B33)” – odpowiedziano. Znów coś tam gadają. „A to?” – wskazano palcem. „Odczyt prędkości poszczególnych pojazdów” – odpowiedziano. I znów coś gadają. Widząc, że czegoś nie rozumieją, dodałem: „z taką prędkością jeżdżą kierowcy tunelem”, a na odczytach 63, 74, 93. I nagle śmiech. „Myśmy myśleli, że to się popsuło”- rzucił jeden z gości, po czym dopytał: „co z tymi odczytami robicie?”. Postawiliśmy fotoradar, przed którym ostrzegamy. Efekt na wjeździe 50, w środku 155.
SPRAWIEDLIWOŚĆ
To co najbardziej szwankuje, to system sprawiedliwości. Doskonale to obrazuje rysunek Andrzeja Milewskiego: „Sędzia do podsądnego: Co? Ma Pan już 4 zakazy? Proszę piąty. Szerokiej drogi.” Czy system nie wie widzi, że osoby, którym odebrano prawo jazdy (zakazano) bez względu na przyczynę wymknęły się systemowi? Przecież to nie pierwszy raz, kiedy człowiek z zakazem prowadzenia, z odebranym prawem jazdy, kieruje i zabija? Ile razy miałby być skazany Żak, by zrozumiał, że robi źle skoro nie zrozumiał tego pięć razy? Aż do śmierci? Tylko czyjej śmierci? Niech takie osoby jak Żak meldują się na komendę codziennie, co tydzień, co weekend, niech przejdą obowiązkowy kurs na torze doskonalenia techniki jazdy, niech przejdą obowiązkowy test psychotechniki, niech przejdą obowiązkowy odwyk, niech popracują tydzień, dwa, miesiąc w roli „Pana Stopka” na przejściu przed szkołą własnych dzieci, jeżeli chcą wrócić za kierownicę. Jak się który nie stawi, pierdelek.
Poprzedni Minister Sprawiedliwości dwie kadencje blokował odbieranie prawa jazdy za jazdę 50km/h powyżej limitu na drogach szybkiego ruchu. Obawiał się, że jego wyborcy, często jedyni żywiciele rodziny, mogą stracić możliwość zarobku, ale nie obawiał się, że ta sama rodzina może stracić tego żywiciela na wieki! Nowy Minister, ledwo co przypasował pośladki do fotela, zaczął od pochylenia się nad kierowcami, że to zbyt restrykcyjne zabierać pojazdy za jazdę pod wpływem alkoholu.
Ż został złapany w Niemczech (coś dziurawa ta kontrola na granicy). Będzie zapewne proces. „Sprawca poniósł już dostateczną karę, będzie żyć z piętnem zabójcy do końca życia” powie zapewne obrońca. „Dziewczynki z Grochowa będą żyć bez ojca do końca życia” odpowie prokurator. Czy pochowanie swojego taty nie jest zbyt restrykcyjne dla dzieci w wieku 4 i 8 lat? Kto zastąpi tym dziewczynkom ojca? Żak? O ile zostanie skazany. Jak to? System sprawiedliwości nie takiego już uniewinniał, bo za każdym systemem stoją ludzie. No co, auto było białe, droga oświetlona, można było dostrzec auto w lusterku. Lewy i prawy pas były puste, można było zjechać by uniknąć najechania. Prawda?