Drugi dzień uczestniczę w 5. Kongresie Transportu Publicznego. Tematem dominującym jest, ujmując to w skrócie, jak ograniczyć ruchu samochodów. Jedni ograniczają się do “w centrum”, inni idą dalej “w mieście”, a jeszcze inni, jak ograniczyć wjazd samochodu do miasta. Dobór panelistów, dobór firm nie pozwalał na dyskusję, bowiem większość z nich jest w jakiś sposób za ograniczeniem tego ruchu. Pomijając to, że tej dyskusji nie było z widownią, tylko między panelistami, można byłoby wysnuć wrażenie, że kierowcy to takie współczesne czarownice, z którymi jakaś część społeczeństwa chce walczyć. Osikowym kołkiem mają być zakazy, ograniczenia. Moje “a ja jeżdżę samochodem” zabrzmiało więc jak herezja. Wypowiedź została zauważona, bowiem zwracali na to uwagę konwersatorzy podczas wieczornego bankietu: “ale pan namieszał”, “wywołał pan konsternację”.
Pytanie, które zadał mi moderator, to “jak ograniczyć korki na wjeździe do Warszawy?” Pytanie było o tyle trafne, o ile mieszkam, funkcjonuję, częściowo pracuję pod Warszawą. Ma to znaczenie, bowiem “rdzenni” warszawiacy, którzy zdecydowali się zamieszkać w Warszawie i płacić tu podatki, mają za złe dojeżdżającym, że dojeżdżają, a podatki płacą u siebie. Takie argumenty wysuwano w trakcie warsztatów “Warszawskiej Polityki Mobilności”.
“Mnie dojazd komunikacją publiczną do Warszawy nie opłaca się” – zacząłem. Mam czteroosobową rodzinę. Mieszkam w Komorowie. Mam blisko stację WKD, z której korzystam sporadycznie, albo jako atrakcję dla dzieci, bowiem ten sam marszałek województwa będąc właścicielem zarówno Kolei Mazowieckich, jak i WKD zdecydował, że bilet aglomeracyjny (wspólny) będzie obowiązywać w KM do Pruszkowa, a w WKD do granic Warszawy. Muszę zatem kupić dwa rodzaje biletów miesięcznych: pierwszy WKD: 150 zł, żona 150 zł, dwójka dzieci 150 zł. Teraz WKM: ja 110 zł, żona 110 zł, dwójka dzieci 110 zł. 450 zł + 330 = 780 zł, tylko dlatego, że ktoś się z kimś nie dogadał. Gdyby jednak dogadał się, byłoby to 660 zł. Benzynę biorę na fakturę, odliczam część VAT, wpisuję, jako koszt uzyskania przychodu. Proste?
Zaproponowałem natomiast, jeżeli naprawdę chcemy ograniczyć wjazd samochodów do miasta, to parkingi systemu P+R nie mogą znajdować się wewnątrz Warszawy. One powinny być budowane już w Jankach, już w Piastowie, już w Markach albo powinniśmy wykorzystać puste w ciągi zwykłego tygodnia parkingi centrów handlowych, takich jak w Jankach, M1. W zamian za wybudowanie przez gminę ościenną nowego P+R, 3 lata komunikacji gratis fundowanej przez ZTM. Bo? Bo to Warszawie zależy na tym, aby nie wjeżdżać. Odbiór pasażerów z tych P+R musiałby odbywać się na bieżąco. Zdać sobie należy sprawę, że osoby dojeżdżające to również łodzianie, skierniewiczanie, radomianie, a nawet lublinianie, którzy dzień w dzień dojeżdżają autem do pracy, szkoły, którym po odprowadzeniu dzieci do przedszkola lub szkoły nie opłaca się czasowo lub finansowo wrócić do domu i pojechać autobusem.
Zwróciłem również uwagę na mało efektywną prewencję Strefy Płatnego Parkowania Niestrzeżonego. Dopóki będzie mi się opłacać 20 zł za parkowanie, bo tyle zapłaciłem za pozostawienie auta pod Centrum Nauki “Kopernik”, dopóty będę przyjeżdżać do centrum. Po drugie, koszt parkowania również mogę odpisać sobie, jako koszt uzyskania przychodu. Moderator dopytał, ile powinna wynosić stawka w strefie, abym zaczął się zastanawiać na parkowaniem. “W ścisłym centrum, 10 zł za godzinę” – rzuciłem. “Granda” – odezwał się prof. Suchorzewski. “Samochód nie jest zły sam w sobie. Jest wynalazkiem potrzebnym i wygodnym – rzucił. Jak chce pan zabrać rodzinę samochodem, kiedy godzina będzie kosztować 10 zł”. O tyle zbiło mnie to z pantałyku, o ile myślałem, że chodzi o to, abym jej nie zabierał samochodem. To o co więc chodzi?
Nie twierdzę, że ograniczenie ruchu pojazdów indywidualnych w centrum miasta, ograniczenie prędkości nie jest konieczne. Budowa dróg rowerowych, porządkowanie parkowania jest istotne chociażby z punktu widzenia ochrony niechronionych uczestników ruchu. Jednakże dyskusja przez pryzmat sloganów “przywrócić miasto ludziom”, “odebrać przestrzeń samochodom”, “ludzie i kierowcy”, “jazda samochodem to obciach” w konfrontacji z 30% populacją, która porusza się po mieście samochodem może skończyć się nokautem w 2018 roku. Bo czuję się częścią miasta, czuję się człowiekiem, a korzystanie z samochodu po prostu opłaca mi się.
Zachęcać, nie konfrontować. Podpowiadać rozwiązania, a nie zakazywać, zmuszać i karać.
Proszę śledź i polub nas: